Stół, z rozrzuconymi ziołami na talerzu

Hit czy kit? Medycyna ludowa od strony naukowej

Czas czytania w minutach: 7

Ludzie chorują od zawsze. Nim dowiedzieliśmy się, jak i dlaczego, staraliśmy się jakoś zaradzić chorobom. Sposoby były często bardzo egzotyczne. Od sproszkowanej kory wierzby do sproszkowanego rogu nosorożca, i jeszcze więcej. Od pewnego czasu wiemy o genezie chorób, a także o możliwościach ich leczenia, dużo więcej. Lekarze przepisują tabletki albo syropy… A jednak chyba każdy z nas zna kogoś, kto wciąż pija ziółka na to czy na tamto. Czy więc jest coś w medycynie ludowej?

Infuzja i dekokt

Od razu powiem – nie będziemy się tutaj zajmować praktykami stricte szamańskimi. To temat na zupełnie inny artykuł1Który kiedyś też się tu ukaże!. Tym razem skupimy się na tym, jak medycyna ludowa, głównie ziołolecznictwo, ma się do medycyny “naukowej”. Czy stoją w opozycji? A może przeciwnie, uzupełniają się? Zanim to wyjaśnimy, warto wspomnieć, że zioła przygotowuje się na rozmaite sposoby. Natomiast nazwy postaci, w których podaje się preparaty, potrafią wprowadzić sporo zamieszania. Zwłaszcza że czasem w książkach spotyka się nie nazwy współczesne, tylko tradycyjne, będące spolszczonymi nazwami łacińskimi.

I tak na przykład napar zwany jest inaczej infuzją, to na przykład herbata. Surowiec roślinny zalewa się wrzątkiem i zostawia na jakiś czas. Odwar również zalewa się wrzątkiem, ale dodatkowo przez chwilę się go gotuje. Odwarem jest więc na przykład gotowana kawa. Wywar z kolei to surowiec zalany zimną wodą, doprowadzony do wrzenia i gotowany – wywarem można więc nazwać na przykład rosół. Obydwie te postacie bywają nazywane dekoktem. Z kolei macerat to surowiec zalany zimną wodą i pozostawiony na jakiś czas – czyli kawa przygotowana metodą “coldbrew”.

Nalewka jest chyba wszystkim w miarę znana. Przygotowuje się ją przez zalanie surowca zimnym alkoholem o pozostawienie na jakiś czas. Ze względu na inne właściwości rozpuszczalnika nalewka i macerat mogą mocno różnić się składem. Dlaczego? Otóż różne związki zawarte w roślinach z różną efektywnością przechodzą do alkoholu oraz do wody. Co ciekawe, napar również ma swój alkoholowy odpowiednik. Nazywa się go alkoholaturą bądź intraktem. Zalanie surowca gorącym alkoholem może zwiększyć trwałość niektórych związków, ponieważ wysoka temperatura może zdezaktywować enzymy, które w przeciwnym wypadku doprowadziłyby do rozkładu cennych substancji.

Z innych postaci mamy jeszcze syropy, czyli surowiec gotowany w wodzie z cukrem, olejki eteryczne, uzyskiwane na przykład przez destylację z parą wodną2O co ciekawszych technikach laboratoryjnych jeszcze kiedyś napiszę osobny artykuł, soki, miody, ale również całą gamę innych, bardziej egzotycznych postaci, jak na przykład nalewka glicerynowa. Istotne jest to, że różne metody prowadzą do uzyskania produktów o różnej zawartości rozmaitych związków. A teraz, gdy wiemy już nieco o nomenklaturze, możemy wrócić do pytania: jaka relacja łączy medycynę ludową oraz współczesną naukę?

Czy to działa?

Pierwszym, co można powiedzieć na pewno, jest to, że różne metody medycyny ludowej czy naturalnej są przedmiotem badań naukowych. Innymi słowy: jeśli medycyna naturalna twierdzi, że ma sposób na jakieś schorzenie, prędzej czy później zainteresuje się tym sposobem jakiś naukowiec i podda go rygorystycznym testom. Bo jeśli się nad tym zastanowić, to właśnie to jest podstawowa różnica pomiędzy remediami ludowymi i naukowymi. Te pierwsze biorą się z obserwacji. Czasem – w tym lepszym przypadku – jest to obserwacja reakcji ludzi na konkretne zioła, coś na zasadzie “jednemu pomogło, drugiemu i trzeciemu też, znaczy – działa”. Gorsza opcja wygląda tak, że o działaniu konkretnej rośliny wnioskuje się na podstawie jej wyglądu. I tak na przykład orzech włoski musi korzystnie wpływać na mózg, ponieważ ma zbliżony do niego wygląd. Analogicznie, świetlik musi działać korzystnie na oczy, zaś rzeżucha  – na zęby.

Natura o nas dba?

To drugie podejście to przykład tzw. “doktryny sygnatur”. Głosi ona, że natura sama pokazuje, gdzie szukać medykamentów na różne schorzenia – czasem mieszając w to czynniki nadprzyrodzone, czasem nie. O tym, że to podejście jest błędne, chyba nie muszę nikogo za bardzo przekonywać. Ewolucja roślin prowadziła je do najlepszego dostosowania się do konkretnej niszy ekologicznej, a nie do przybrania kształtu śledziony. Wygląd nie ma nic wspólnego z funkcją – choć oczywiście zdarza się, że roślina przypominająca jakiś narząd działa na niego korzystnie. Jednak jest to czysty przypadek. Bo choć orzechy włoskie nie leczą schorzeń mózgu, to świetlik znalazł zastosowanie w kroplach do oczu.

Takie przypadki miały jednak duże znaczenie dla dawnych społeczności, które były w większości niepiśmienne. Pozwalały na lepsze utrwalenie wiedzy na temat korzystnych ziół przy zastosowaniu czegoś na wzór mnemotechnik. Innymi słowy, gdy znachor przekazywał wiedzę uczniowi, zamiast mówić “Świetlika użyjesz, gdy komu ropa na oczy wyjdzie”, mógł powiedzieć: “Widzisz te kwiatki, co jak oczy wyglądają? Jak komu ropa na oczy wyjdzie, z tych kwiatków wyciąg uczynisz i nim leczył będziesz”. Podobnie okazało się, że portulaka, której łodygi przypominają robaki, pomaga pozbyć się pasożytów z układu pokarmowego. W taki sposób korzystali z niej indianie – Czirokezi.

Metoda naukowa

Ale skąd wiadomo, które zioła na co pomagają? Jeśli czytaliście nasz artykuł o efekcie placebo, to wiecie, że sama obserwacja “wypił napar i mu lepiej” to zdecydowanie za mało. I naukowcy, wiedząc o tym, przeprowadzają dokładniejsze badania. Sprawdzają, jakie są efekty podawania ziół czy innych preparatów – nie w próżni, ale w porównaniu do osób przyjmujących placebo. Innymi słowy, korzystają z metody ślepej próby bądź podwójnej ślepej próby. Nie będzie chyba dla Was zaskoczeniem dowiedzieć się, że w wielu wypadkach efektu nie stwierdzono. Nie brakuje jednak roślin, które naprawdę przynoszą efekt. I co wtedy robią naukowcy? Drążą dalej.

Pamiętajcie, że w przeciwieństwie do molekuł uzyskiwanych syntetycznie, preparaty roślinne najczęściej nie zawierają jednej, konkretnej substancji. Są one mieszaniną wielu różnych związków. Jeśli wiemy już, że jakiś konkretny fragment danej rośliny działa leczniczo po odpowiednim przygotowaniu, naukowcy zadają dwa podstawowe pytania. Po pierwsze, jaki konkretnie związek działa? I po drugie, w jaki sposób działa?

Chinina

Przykładem takiego podejścia może być historia chininy. Już w XVII wieku – a może nawet wcześniej3Szczególnie wśród Indian południowoamerykańskich – wykorzystywano sproszkowaną korę chinowca do leczenia malarii. Żeby łatwiej było ją przyjąć, mieszaną ją z jakąś cieczą. Ze względu na gorzki smak kory, cieczą tą często było wino.

Wtedy jeszcze nie było to wiadome, ale dla współczesnego chemika pierwsze skojarzenie z hasłami “rośliny” i “gorzki smak” to alkaloidy. Badania nad tą grupą związków zaczęły się na początku XIX wieku, a już w roku 1820 z kory chinowca wydzielono chininę. W następnych latach dołączyły do niej kolejne trzy alkaloidy4Chinidyna, cynchonina oraz cynonidyna – żebyście nie mówili, że chemicy nie są kreatywni, jeśli chodzi o nazewnictwo!. A w latach 1866-1868 zostały one poddane jednym z pierwszych na świecie badań klinicznych. Wykazały one, że wszystkie dobrze sobie radzą z leczeniem malarii. Lekiem pierwszego wyboru stała się jednak chinina. Stało się to głównie ze względu na stosunkowo największą dostępność, zwłaszcza gdy “przerzucono się” z kory chinowca południowoamerykańskiego na jawajski.

Oczywiście ustalenie, w jaki sposób chinina działa, zajęło dużo więcej czasu. Dziś wiemy, że chinina przyłącza się do DNA zarodźca malarii, i w ten sposób uniemożliwia mu funkcjonowanie. Jednak wtedy w ogóle jeszcze nikt nie miał pojęcia, że istnieje coś takiego, jak DNA. Natomiast dziś kombinacja wiedzy o tym, która część kory chinowca i w jaki sposób leczy malarię, pozwoliła na opracowanie dużo lepszych leków. Bo alkaloidy z chinowca, choć skuteczne, mogą powodować groźne skutki uboczne, nawet do poziomu trwałej utraty słuchu i wzroku. Współcześnie więc stosuje się lekarstwa, które w strukturze są podobne do chininy, ale są bezpieczniejsze dla człowieka.

Natura zmodyfikowana

Tego typu sytuacje są częstsze – ot, wystarczy, że zerkniecie na nasz artykuł na temat aspiryny, żeby znaleźć kolejną. Podobnie wygląda sytuacja z Taxolem – lekiem przeciwnowotworowym, w którym substancją aktywną jest paklitaksel, izolowany z cisu. Na jego podstawie również powstało wiele pochodnych, stosowanych w leczeniu nowotworów. Dane sprzed trzech lat mówią, że ⅔ leków onkologicznych ma swoje źródło w związkach naturalnych. Nieważne, czy szukamy czegoś na dengę, czy na poprawę funkcji wątroby – prawdopodobnie będziemy w stanie znaleźć inspirację w różnych roślinach.

Niestety, znalezienie właściwego związku nie zawsze jest proste. Jak już wspominałem, w zależności od stosowanego rozpuszczalnika i metody wydzielania aktywnych substancji z roślin uzyskuje się różne związki. Wiecie przecież dobrze, że są związki chemiczne, które świetnie się rozpuszczą w wodzie. Są też i takie, które z wodą się za bardzo nie lubią, ale bez problemu rozpuszczą się w alkoholu albo w tłuszczach. Kawoszom i herbaciarzom nie trzeba też tłumaczyć, że temperatura i czas parzenia mają duże znaczenie. Ale i tak najczęściej dostaje się mieszaninę różnych związków. Jeśli chcemy ustalić, który z nich wykazuje działanie, trzeba tę mieszaninę rozdzielić i testować osobno.

Podziały

Sam rozdział nie stanowi dużego problemu. Ten zaczyna się, gdy trzeba przeprowadzać testy. Bo składników w mieszaninie może być kilka, ale może też być kilka tysięcy. I w tym drugim przypadku trzeba opracować test, który pozwoli na szybkie przeanalizowanie tysięcy próbek tak, żeby uzyskać przynajmniej wstępną odpowiedź w krótkim czasie. Gdy już będzie wiadomo, które składniki są w jakikolwiek sposób obiecujące, będzie można przeprowadzać dokładniejsze badania. Tego typu szybkie testy do wykorzystania na dużą skalę nazywają się testami przesiewowymi. Mają działać jak sito, które odsieje wszystko, co na pewno nie działa, a zostawia wszystko, co może być interesujące. I oczywiście fakt, że coś na “sicie” zostało, nie znaczy jeszcze, że będzie to naprawdę cenne, ale jest to przynajmniej coś, z czym warto pracować dalej.

Do opracowania takich testów najlepiej jest wiedzieć, w jaki dokładnie sposób działa choroba, którą chcemy zwalczyć. Przykładowo, jeśli wiemy, że w jej toku powstaje jakieś białko, możemy opracować test pozwalający wyselekcjonować molekuły, które zwiążą się z tym białkiem. Następnie wystarczy sprawdzać, czy któraś z nich będzie efektywna w leczeniu choroby. Ale o tym napiszę więcej w przyszłości, w artykule na temat projektowania leków. Na razie chciałbym wskazać na jeszcze jeden problem związany z poszukiwaniem leków w produktach naturalnych: synergię.

Medycyna ludowa a przyszłość

Ponieważ w preparacie roślinnym dostajemy wiele różnych związków, może się okazać, że korzystnie na zdrowie wpływa nie jedna konkretna substancja, czy nawet – jak w przypadku kory chinowca – kilka substancji niezależnie. Może się okazać, że korzystny efekt daje dopiero połączenie dwóch, trzech czy nawet większej liczby substancji. I jeśli chcemy ustalić, które to są substancje, to stopień komplikacji rośnie bardzo szybko. Wyobraźcie sobie: jeśli mamy 10 substancji, to wszystkich kombinacji dwuskładnikowych jest 90, a trzyskładnikowych – 720. Ale jeśli substancji jest 100, to kombinacji dwuskładnikowych jest 9900, a trzyskładnikowych – 970200… Widzicie, do czego to zmierza, prawda?

A nowych leków bardzo potrzebujemy, i to w niektórych dziedzinach medycyny pilnie. Ot, choćby takie antybiotyki, na które coraz więcej bakterii się uodparnia… Wprawdzie chwilowo, dzięki odkryciu peptydów antybakteryjnych, widać światło w tunelu, ale do osiągnięcia bezpiecznej sytuacji jeszcze daleko. Kto wie, może tutaj też uratuje nas jakaś roślina, której nigdy byśmy o to nie podejrzewali? W każdym razie to, co warto wiedzieć, to że niektóre metody medycyny naturalnej naprawdę działają, a nauka się na nich wzoruje. Z drugiej strony – jeśli ktoś Ci próbuje wcisnąć “cudowną naturalną terapię” – to należy zachować daleko posuniętą ostrożność, a na pewno nie rezygnować z tego powodu ze zwykłej medycyny. Poza tym, jeśli kogoś lekarz pyta o przyjmowane leki, a taka osoba regularnie pije ziółka, to warto o tym wspomnieć. Choć zioła wydają się niewinne – “bo to przecież naturalne” – może się okazać, że z konkretnymi lekami będą wchodziły w interakcje.

Źródła:

https://www.ucihealth.org/blog/2019/10/folk-remedies

https://www.sciencedirect.com/science/article/pii/B9780081020814000022

https://www.wired.com/2014/07/fantastically-wrong-doctrine-of-signatures/

https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pmc/articles/PMC3121651/

https://www.aptekagemini.pl/poradnik/zdrowie/odwar-napar-macerat-czym-sie-od-siebie-roznia/

https://zioloweherbarium.pl/wyciag-z-ziol-napar-wywar-macerat-nalewka-nasiadowka/

https://pubs.rsc.org/en/content/articlelanding/2020/np/c9np00068b

https://www.scirp.org/html/3-2500287_33502.htm


Zainteresowało Cię to, co czytasz? Chcesz wiedzieć więcej? Śledź nas na Facebooku, i – pozwól, że wyjaśnię!



5 1 vote
Oceń artykuł
Powiadom mnie!
Powiadom o
guest
2 komentarzy
Oldest
Newest Most Voted
Inline Feedbacks
View all comments
Kinga

Widzieliście już ten film https://cyfrowa.tvp.pl/video/wyklady-i-szkolenia,medycyna-u-indian,58823284 ? Jest bardzo ciekawy