kosmodrom bajkonur o zachodzie słońca i znaczek z podobizną kosmonauty Komarowa

Największe sowieckie katastrofy kosmiczne – Kosmiczny wyścig cz. VIII

Czas czytania w minutach: 6

Pozostajemy w temacie kosmicznego wyścigu, ale tym razem będzie “odcinek specjalny”. Dlaczego? No cóż, loty kosmiczne do dziś nie są najbezpieczniejszym sposobem spędzania czasu. Tym bardziej nie były bezpieczne wtedy, na samym początku załogowych podróży kosmicznych. Napięcie i pośpiech związane z koniecznością prześcignięcia wroga też nie wpływały pozytywnie na bezpieczeństwo. Nie będzie więc chyba dla nikogo zaskoczeniem, że doszło do kilku katastrof. I dziś właśnie poczytacie o niektórych z nich. Żadna strona nie miała monopolu na katastrofy, a że zebrało się ich trochę, to dziś powiemy o tych zza wschodniej strony Żelaznej Kurtyny. Przed Wami dwie największe sowieckie katastrofy kosmiczne.

R16 na ASAP

24 października 1960. Na kosmodromie Bajkonur kończą się przygotowania do pierwszego lotu rakiety balistycznej R16, następcy słynnej “Siemiorki”, na której wciąż bazują rosyjskie rakiety nośne. Ale skoro na niej bazują, to łatwo się chyba domyślić, że coś poszło nie tak… I tak właśnie było. Ale co? Przede wszystkim typowe dla radzieckiego programu kosmicznego naciski polityczne.

Kosmodrom bajkonur przy zachodzie słońca
Kosmodrom Bajkonur obecnie.

R-16 miała być największą, najlepszą i w ogóle “naj” rakietą, jaką świat widział. Zdolna dostarczyć trzymegatonową głowicę termojądrową na dystans 13000 kilometrów, czyli praktycznie w dowolne miejsce w kontynentalnych Stanach Zjednoczonych. I w związku z tym dowodzący programem marszałek Nedelin naciskał na inżynierów, żeby przeprowadzili pierwszy lot próbny przed rocznicą rewolucji bolszewickiej – czyli przez 7 listopada. Ale nie wszystko poszło zgodnie z planem. Kombinacja błędów ludzkich i problemów inżynieryjnych, zwarć przewodów i wycieków paliwa, sprawiła, że konieczne były dodatkowe naprawy i modyfikacje rakiety.

Jednak termin gonił, o czym niezbyt delikatnie przypominał wszystkim siedzący na składanym krześle niedaleko rakiety marszałek Nedelin. I nie dał się przekonać, że należy odpompować paliwo, doprowadzić rakietę do ładu1Czyli tak naprawdę sporą jej część wyrzucić i zbudować od nowa – paliwo zdążyło już zacząć spływać do silników, a ta rakieta była zdecydowanie jednorazowego użytku, po pierwszym kontakcie z paliwem niektóre części były trwale uszkodzone i dopiero później podjąć próbę startu. Oznaczałoby to jednak miesiąc opóźnienia – niedopuszczalne! Ale wyciek paliwa to w tym wypadku była wyjątkowo poważna sprawa.

Jad szatana

Rakieta R16 miała działać na wyjątkowo wredną kombinację paliwa z utleniaczem. Tym pierwszym była niesymetryczna dimetylohydrazyna, a tym drugim czerwony dymiący kwas azotowy. Jeśli ktoś z Was miał coś więcej wspólnego z chemią, to mu już prawdopodobnie przeszły ciarki po plecach… Jedno i drugie jest wyjątkowo toksyczne i żrące. Przechodziły one też sowieckim inżynierom rakietowym, którzy tę mieszankę nazywali czule “jadem szatana”.

Zdecydowanie wolano “bezpieczne” podejście Korolewa: nafta i ciekły tlen. No ale oba składniki szatańskiego jady biały wysoką temperaturę wrzenia, więc można je było dłużej przechowywać w rakiecie po zatankowaniu. A do tego tworzyły tzw. mieszaninę hipergolową, czyli taką, która nie wymaga zapalnika, tylko zapala się automatycznie. Miało to dużą zaletę: nie potrzeba było wiele, żeby odpalić rakietę. Wystarczyło zmieszać jedno z drugim i chemia działa się sama. Miało to też równie dużą wadę: nie potrzeba było wiele, żeby podpalić rakietę. Wystarczyło zmieszać jedno z drugim i… chemia działa się sama.

Wystarczyła iskra

I to się właśnie nagle wydarzyło. Po przerzuceniu niewłaściwego przełącznika doszło do zwarcia, które otworzyło dopływ obu związków do silnika drugiego stopnia. Gdy ten zaczął się palić, ogień natychmiast przedostał się do pierwszego stopnia, powodując niekontrolowane zmieszanie paliwa z utleniaczem. Wszystko, kolokwialnie rzecz ujmując, poszło w diabły. W promieniu kilkuset metrów. Tak to jest, gdy politycy zaczynają się mieszać do nauki czy inżynierii. Główny winowajca, czyli marszałek Nedelin, sam przypłacił swoje mieszanie się i niefrasobliwość życiem, podobnie jak co najmniej kilkadziesiąt innych osób. Ile dokładnie? Nie wiadomo. Sowieci się, rzecz jasna, nie przyznali do katastrofy aż do późnych lat osiemdziesiątych. Szacunki podają liczbę od 50 do 300 ofiar – najbardziej prawdopodobne, że było ich około 100.

Czarno-białe zdjęcie: Eksplozja rakiety R16
Eksplozja rakiety R16, zwana też katastrofą Nedelina.

Można tu jeszcze dodać, że równo trzy lata później doszło do pożaru silosu na tym samym kosmodromie. Pożar był pośrednio wywołany rozszczelnieniem zbiornika tlenu w rakiecie R9, co o połowę podwyższyło stężenie tlenu w powietrzu. A w warunkach podwyższonego stężenia tlenu wiele nie było potrzeba. Wystarczyła jakaś losowa iskra, żeby zaczęły się palić nawet rzeczy, których standardowo za palne nie uznajemy. W tym wypadku życie straciło 7 osób, a dzień 24 października do dziś jest uznawany za “czarny dzień” kosmodromu Bajkonur. Co ciekawe, do dziś nie podejmuje się żadnych prób startów rakiet tego dnia.

Czarno-białe zdjęcie: Szczątki spalonej rakiety.
Szczątki spalonej rakiety.

Pechowy Sojuz-1

Druga katastrofa była znacznie mniej spektakularna, ale jeszcze lepiej pokazywała problemy, które nękały sowiecki program kosmiczny. Chodzi tu o misję Sojuz-1. Owszem, mogliście – nawet tu, u nas – przeczytać, że jak na statki kosmiczne, Sojuz jest wyjątkowo bezpieczny… Ale początki nie wskazywały na to, że tak będzie. Sojuz był kolejnym statkiem kosmicznym, który miał startować na rakiecie będącej – znów! – ulepszoną wersją “Siemiorki”. Sama kapsuła była kolejnym krokiem w kierunku lądownika księżycowego. Niestety, pełno w nim było technicznych niedociągnięć.

Częściowo prawdopodobnie było to spowodowane brakiem odpowiedniego nadzoru. Otóż radziecki geniusz Siergiej Korolew zmarł ponad rok przed startem pierwszego załogowego Sojuza2Trzy wcześniejsze nieudane próby bezzałogowe powinny były dać komuś do myślenia… Powinny.. A częściowo pośpiechem i naciskami politycznymi. I znów chodziło o ważną dla kraju rocznicę: 22 kwietnia obchodzono urodziny Lenina. A feralna misja wystartowała dzień później. Być może – wpływowy już w tym czasie – Korolew byłby w stanie przekonać polityków, że trzeba poczekać, gdyby tylko dożył. Inna apokryficzna historia mówi, że Gagarin, który był zapasowym pilotem Sojuza, próbował wyrzucić z misji swojego kolegę, Władimira Komarowa. Ponoć wiedział, że władze nie zaryzykują życiem narodowego bohatera… Na to zaś nie chciał się zgodzić sam Komarow, który misję uważał za straceńczą. Jednak sam też wolał ryzykować swoją głową, niż tą Gagarina. Jak było? Nie wiadomo, ale w końcu w kosmos poleciał Komarow.

Władimir Komarow upamiętniony na radzieckim znaczku pocztowym.
Władimir Komarow upamiętniony na radzieckim znaczku pocztowym.

Sam start przebiegł bez zakłóceń, ale gdy tylko dotarł na orbitę, zaczęły się problemy. Przede wszystkim okazało się, że nie da się rozłożyć jednego z dwóch paneli słonecznych. Te w czasie startu były złożone, żeby nie sponiewierały ich siły aerodynamiczne, ale rzecz jasna w kosmosie musiały być rozprostowane. Panel słoneczny, do którego nie dociera światło słoneczne, na wiele się nie zda. Ale wydawało się, że na ten problem znajdzie się łatwe rozwiązanie! Następnego dnia miała wystartować misja Sojuz-2, a na jej pokładzie trójka kosmonautów, z których jeden miał dołączyć do Komarowa przez spacer kosmiczny. To jaki problem? Każmy mu “po drodze” naprawić zepsuty panel. A przez ten czas Komarow jakoś sobie poradzi.

Wszystko, co mogło pójść nie tak

I radził sobie, choć na trzynastej orbicie, z powodu braku prądu, automatyczna stabilizacja ustawienia statku padła całkowicie, a system ręczny był jedynie częściowo sprawny. Do kompletu zepsuły się czujniki określające orientację statku w przestrzeni… Ale to wszystko dałoby się rozwiązać, gdyby pomoc przyleciała na czas. Ale nie przyleciała, ani na czas, ani w ogóle. Burze, przechodzące w nocy w okolicy kosmodromu, uszkodziły układy elektryczne rokiety nośnej Sojuza-2, co zmusiło dowództwo do odwołania misji. A kolejne raporty od Komarowa, pokazujące “co jeszcze się zepsuło”, również nie pozostawiły wyboru: jego misję też trzeba było przerwać.

I tak się stało: na 18 orbicie Komarow uruchomił silniki rakietowe, które spowolniły jego pojazd i skierowały go ku Ziemi. Następnie w odpowiednim momencie wystrzelił spadochron hamujący, który zaczął spowalniać pojazd Komarowa. Chwilę później, po ustabilizowaniu lotu, miał rozłożyć się spadochron główny… Ale nastąpiła awaria, więc spadochron nawet nie wystrzelił. Na to była przygotowana procedura awaryjna: Komarow ręcznie odpalił spadochron awaryjny. Niestety, ten pierwszy spadochron hamujący nie odczepił się od pojazdu, choć powinien. W związku z tym spadochron awaryjny zaplątał się w jego linki i nie rozłożył się. Oznaczało to, że kapsuła spadała bez istotnych hamulców, i w ziemię uderzyła z szybkością około 140 kilometrów na godzinę. A żeby można było napisać, że wszystko, co mogło pójść nie tak – poszło, po tym, gdy statek już się rozbił, odpaliły się rakiety hamujące. Co to jest? To takie dodatkowe, małe rakiety, które miały się włączyć tuż przed kontaktem z Ziemią. Ich zadaniem było – ironia losu – zapewnić w miarę miękkie lądowanie.

rozbity wrak Sojuzu 1
Rozbity Sojuz-1 / Russian Space Web

Katastrofa

Komarow, rzecz jasna, nie przeżył. Z Sojuza też niewiele zostało: czego nie zniszczyło twarde lądowanie, to załatwił pożar wywołany silnikami rakietowymi. Rzecz jasna taka katastrofa oznaczała, że o szybkim starcie misji Sojuz-2 nie mogło być mowy. Dodatkowo – i dość niezwykle – informacje o starcie Sojuza były podawane radzieckiej publice niemal na żywo, więc i wieści o katastrofie szybko się rozeszły. 18 miesięcy przerwy w lotach dało czas na wprowadzenie wielu poprawek, dzięki którym Sojuz stał się tym, czym jest teraz: bardzo bezpiecznym, niemal niezawodnym statkiem transportującym kosmonautów na niską orbitę Ziemi. A drugiej strony, to opóźnienie, oraz to wywołane nieudanymi testami znacznie potężniejszej rakiety N13Cztery próby odpalenia rakiety kończyły się wybuchem – nie jest łatwo kontrolować 30 silników równocześnie… Ale o tym innym razem, dały Amerykanom sporą przewagę czasową. Jednak ci również nie ustrzegli się szeregu problemów, które opóźniły ich program kosmiczny, a mogły go zakończyć przed czasem.

Źródła:

http://www.spacesafetymagazine.com/space-disasters/nedelin-catastrophe/historys-launch-padfailures-nedelin-disaster-part-1/

https://www.academia.edu/29547446/Expanding_Our_Perspective_of_the_Nedelin_Disaster_of_1960

https://web.archive.org/web/20190503223325/https://www.npr.org/sections/krulwich/2011/05/03/135919389/a-cosmonauts-fiery-death-retold

http://news.bbc.co.uk/onthisday/hi/dates/stories/april/24/newsid_2523000/2523019.stm

Zainteresowało Cię to, co czytasz? Chcesz wiedzieć więcej? Śledź nas na Facebooku, i – pozwól, że wyjaśnię!

0 0 votes
Oceń artykuł
Powiadom mnie!
Powiadom o
guest
3 komentarzy
Oldest
Newest Most Voted
Inline Feedbacks
View all comments

[…] niedawno przypadki radzieckich katastrof w trakcie wyścigu kosmicznego. Wspomniałem też już kiedyś, że Amerykanie swoją dawkę […]

[…] pojazdu do eksploatacji. Co, swoją drogą, przypomina również przypadki katastrof programu kosmicznego czy Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej – ale to już inna […]

[…] jednak od programu Sojuz. Wbrew temu, co zwiastował tragiczny początek, okazały się one całkiem udanym dziełem sowieckiej inżynierii. Owszem, wymagały wielu […]