Wiecie już, jak działają rakiety, co trzeba zrobić, żeby w ogóle gdzieś nią polecieć, oraz jak wrócić do domu. Teraz chciałbym opowiedzieć Wam o jednym z najbardziej fascynujących od strony naukowej i technicznej aspektów Zimnej Wojny – wyścigu kosmicznym. Jednak nasza opowieść zaczyna się przed Zimną Wojną, a nawet przed Drugą Wojną Światową. Bo choć na co dzień myśli się o tym wyścigu jako o prestiżowym pojedynku supermocarstw, można na niego spojrzeć również inaczej: jako na wyścig dwóch bardzo ambitnych ludzi. Rosjanina, Siergieja Korolowa, i Niemca, Wernhera von Brauna.
Na wschodzie…
Pierwszy z nich przyszedł na świat w roku 1907. Od dziecka był zainteresowany matematyką i naukami ścisłymi, a na jego wychowanie i ukierunkowanie duży wpływ miał ojczym, szkolony w Prusach i w Rosji inżynier. Sam, jako dorosły fascynat lotnictwa, studiował w Kijowie i Moskwie, po drodze imając się różnych zawodów. Po studiach zaczął pracę w wymarzonej branży – przy projektowaniu samolotów. Szybko jednak jego zainteresowania przesunęły się o krok dalej: na możliwości wykorzystywania napędu rakietowego. W 1933 roku po raz pierwszy wystrzelił rakietę wykorzystującą paliwo ciekłe. Wciąż zaciekle piął się w górę drabiny zawodowej, osiągając stanowisko głównego inżyniera w Instytucie Badań nad Napędem Odrzutowym.
Niestety, jego dobra passa skończyła się w 1938 roku. Zadenuncjowany przez swoich przełożonych i kolegów, oskarżony o spowalnianie pracy Instytutu, został skazany na śmierć. Była to już końcówka Wielkiej Czystki Stalina – jego wyroku nie wykonano, został zamieniony na zesłanie do gułagu, gdzie przez kilka miesięcy pracował w kopalni złota. Później jego wyrok został złagodzony do ośmiu lat, a miejsce jego odbywania zamieniono na specjalne więzienie dla intelektualistów, w którym ci pracowali nad projektami zleconymi przez Partię. I tam właśnie zastał go koniec wojny.
Na zachodzie
Tymczasem młodszy o pięć lat Wernher von Braun również zafascynowany był lotem – i eksploracją kosmosu. Już w czasie studiów w Berlinie (gdzie uzyskał magisterium i doktorat) dołączył do Stowarzyszenia Lotów Kosmicznych. Uczestniczył też w prezentacji Auguste Piccarda, konstruktora balonów helowych do badania górnych partii atmosfery, któremu powiedział, że planuje kiedyś polecieć na Księżyc1Spoiler: jemu osobiście się to nie udało, ale…. Po dojściu do władzy NSDAP, prace von Brauna przyspieszyły: w 1934 roku odpalił pierwsze rakiety na paliwo ciekłe swojej konstrukcji i uzyskał doktorat za rozprawę na temat teoretycznych i praktycznych zagadnień związanych z jej konstrukcją i eksploatacją.
Trzy lata później wstąpił do partii2Na temat jego działalności w tejże, jak również na temat domniemanego i deklarowanego udziału w zbrodniach wojennych dyskutować tu nie będziemy. A następnie przyszła wojna, i rakiety – w tym słynne V2 – konstruowane przez von Brauna w Peenemünde miały odegrać w niej swoją rolę. Jemu zaś dały wiedzę i doświadczenie bezcenne dla przyszłego rozwoju broni rakietowej. Wiedząc zaś, że wojna niedługo skończy się porażką Niemców, naukowiec wraz ze swoimi współpracownikami postanowił ukryć dokumenty dotyczące swoich prac3W dużej mierze bojąc się ich zniszczenia przez SS i zrobić, co będą mogli, żeby poddać się Amerykanom, a nie Rosjanom. I tak też się stało – w ręce Amerykanów oddali się 2 kwietnia 1945. Sam von Braun do USA trafił dwa miesiące później.
Podobieństwa i różnice
Dwóch ludzi, którzy od wielu lat marzyli o budowie rakiet, które mogłyby polecieć w otwartą przestrzeń. Było między nimi wiele podobieństw – obaj pracowali dla potrzeb wojska swojego kraju, w podobnym czasie też konstruowali pierwsze rakiety. Z drugiej strony, jeden był uznany za wroga swojego kraju i pracował z więzienia, drugi – wręcz przeciwnie, ze względu na swoją użyteczność żył bardzo dobrze mając więcej wolności niż inni. Ale później wojna się skończyła, więc w czasie pokoju na pewno mogli poświęcić się pracy nad rakietami mającymi wynieść człowieka w kosmos, prawda?
A gdzie tam. Kosmos polityków nie interesował – a w każdym razie nie na tyle, żeby na jego eksplorację przeznaczać czas i, co ważniejsze, pieniądze. Te mogły być przeznaczone na projekty wojskowe, a wojsko nie widziało potencjału w wysyłaniu czegoś poza atmosferę ziemską na stałe. Co innego, jeśli to coś mogłoby wrócić, najlepiej w określonym miejscu, kontrolowanym przez przeciwnika. A im więcej materiału wybuchowego da się tam dostarczyć, tym lepiej…
Rakietą w imperialistów
I tym właśnie tuż po wojnie zajmował się Korolow. Wraz z grupą innych specjalistów wyjechał do Niemiec, żeby pracować nad odtworzeniem techniki rakiet V2. Do dyspozycji miał około 170 niemieckich naukowców przechwyconych przez Armię Czerwoną – ale większości najjaśniejszych gwiazd tam brakowało… Mimo tego badania szybko posuwały się do przodu. Przez rok grupa pracowała na miejscu, następnie została przewieziona do ZSRR. Tam już rok później udało się skonstruować rakietę R1, będącą repliką niemieckiego dzieła. W tym czasie Korolow był już szefem Specjalnego Biura Konstrukcyjnego nr 1, odpowiedzialnego za ten projekt.
No, ale gdy już udało się wybudować rakietę na podobieństwo V2, trzeba było ją przetestować. W sumie wystrzelono 11 rakiet, z czego w cel trafiło… pięć sztuk. Słabo? No słabo, ale odsetek ten był porównywalny do wyników zarejestrowanych dla niemieckiego oryginału. Widać jednak było, że nie można polegać tylko na odtworzeniu poprzednich osiągnięć. Jeśli Związek Radziecki chciał mieć przyzwoite rakiety, musiał sam je opracować. A potrzeba posiadania rakiet będących w stanie dostarczyć ciężki ładunek wybuchowy do celu stała się bardziej istotna w 1949 roku, kiedy to Rosjanom udało się zdetonować pierwszą bombę jądrową…
America First!
Tymczasem, w przeciwieństwie do Korolowa, który pełnił rolę nadzorcy pracy pojmanych niemieckich naukowców, von Braun sam pełnił rolę pojmanego niemieckiego naukowca. Również jego pierwszym zadaniem było odtworzenie rakiety V2. Później pracował przy kolejnych amerykańskich rakietach – jednak zlecano mu pracę tylko nad stosunkowo niewielkimi rakietami krótkiego zasięgu. Czy wynikało to z amerykańskiej wiary we własne siły, czy może z nieufności względem Niemca, czy może po prostu z tego, że nie poznano się jeszcze na jego geniuszu – jego gospodarze nie chcieli mu powierzyć bardziej odpowiedzialnej roli.
Warto tutaj dodać, że w USA każde ramię sił zbrojnych4Armia, marynarka i siły powietrzne próbowało niezależnie rozwijać swoje rakiety balistyczne, mające służyć do dostarczania bardziej lub mniej wybuchowych głowic w pożądane miejsca. Von Braun pracował na rzecz armii, ale kierownicze stanowisko przy projektowaniu rakiety Redstone uzyskał dopiero na początku lat pięćdziesiątych. I szybko okazało się, że było warto – rakieta, po przejściu pewnych chorób wieku dziecięcego, spełniła pokładane w niej nadzieje, i stała się początkiem całej linii rakiet, o których już niedługo przeczytacie u nas więcej. Ale jednak…
Szpiegostwo orbitalne
Ale jednak zarówno von Braun, jak i Korolow, dwaj entuzjaści podboju kosmosu, mieli za zadanie przygotowywać rakiety do działań wojskowych – i niczego więcej. Obaj próbowali przekonać władze swoich krajów, że poza głowicami bojowymi, rakiety mogą przenosić również satelity: czy to naukowe, czy szpiegowskie. I koniec końców obu się to udało – ale nie obyło się bez problemów po drodze.
Amerykanie w końcu ogłosili program satelitów naukowych. Pod tą przykrywką zamierzali rozwinąć także satelity szpiegowskie. Niestety, znów dały o sobie znać ich ambicje: pierwszy amerykański satelita miał być właśnie taki – amerykański. Dlatego też, choć oferta zespołu von Brauna była zdecydowanie lepsza od strony technicznej, przegrała. Wybrano ofertę marynarki wojennej, planującej wykorzystanie rakiety Vanguard. Dość powiedzieć, że pierwsze egzemplarze tej rakiety nie były szczególnie udane. Ale co to za problem? Przecież nie trzeba było się spieszyć, prawda? Nie trzeba było, bo…
Dumne zapowiedzi?
Bo Sowieci, jak to mieli w zwyczaju, nie ogłaszali nic. Do czasu jednak. Konkretniej – do 28.09.1957, kiedy to dwóch profesorów z Radzieckiej Akademii Nauk opowiedziało w audycji radiowej o planach lotów kosmicznych: najpierw, w połowie lat sześćdziesiątych, bezzałogowe na inne planety, a w kilka lat później – pierwsze lądowanie radzieckiego człowieka na Księżycu.
I co z tego? Gadają, to niech gadają, ludzka rzecz pogadać, prawda? Taka też opinia na temat ich wypowiedzi dominowała na Zachodzie… Przez sześć dni. Bowiem w sześć dni później radioamatorzy kierujący swoje anteny w górę mieli możliwość usłyszeć charakterystyczny dźwięk: “beeep… beeep… beeep…”. Związek Radziecki zaliczył olbrzymie zwycięstwo propagandowe, umieszczając na orbicie Ziemi jej pierwszego sztucznego satelitę: Sputnika-I.
Zaś Amerykanie musieli przełknąć naprawdę dużą żabę. Przede wszystkim – skoro ZSRR mógł wprowadzić satelitę na orbitę – to mógł też umieścić inny ładunek na przykład na trawniku przed Białym Domem, co amerykańskiej ludności się zanadto nie spodobało. Ale poza tym zdano sobie sprawę, że z tym Księżycem to oni może jednak nie przesadzali… I w związku z tym postanowiono wzmóc wysiłki mające na celu wystrzelenie własnego satelity.
Ale jak Rosjanie dali radę to osiągnąć? I jak Stany na to odpowiedziały? O tym, i wiele więcej, przeczytacie już niedługo w następnych odcinkach!
Źródła:
https://www.nasa.gov/centers/marshall/history/vonbraun/bio.html
https://time.com/5627637/nasa-nazi-von-braun/
https://www.space.com/34396-korolev-biography.html
Zainteresowało Cię to, co czytasz? Chcesz wiedzieć więcej? Śledź nas na Facebooku, i – pozwól, że wyjaśnię!
[…] Poprzedni odcinek o wyścigu kosmicznym zakończyliśmy, gdy Rosjanie wysłali w kosmos pierwszego sztucznego satelitę o nazwie Sputnik I. Dziś pora wyjaśnić, jaka dokładniej prowadziła do tego droga, i co było dalej. […]
[…] rakiet czy też, rzadziej, o ich jeszcze bardziej spektakularnych wybuchach. Ale, co ciekawe: loty kosmiczne nie są już wyłącznie domeną państwowych czy międzynarodowych agencji. Palmę pierwszeństwa […]
[…] stosowanych przy opisywaniu odległości pomiędzy ciałami niebieskimi, choćby na potrzeby podróży kosmicznych. Spośród tych najpopularniejszych najmniejszą jest jednostka astronomiczna7Vivat kreatywne […]
[…] była chęć uniknięcie oskarżenia o agresywne zamiary. O co chodzi? Otóż rozwijana przez von Brauna dla amerykańskiej armii rakieta Jupiter C – i jej modyfikacja, Juno I – miała w […]
[…] w kosmos na szczycie rakiety Redstone. Tak, jest to ta sama rakieta, którą opracował zespół Wernhera von Brauna. Być może pamiętacie z poprzednich wpisów, że ta rakieta nie miała zbyt dużej energii […]
[…] Amerykanów w kosmos wyprzedził dosłownie o włos. A i to udało mu się tylko dlatego, że Wernher von Braun nie chciał ryzykować ludzkim życiem i – prawdopodobnie – powodzeniem całego […]